Jestem po studiach wyższych. Magister inżynier, to powinno coś znaczyć, ale aktualnie... znaczy niewiele, zwłaszcza jeśli jesteś kobietą i jeśli jest to tytuł w zawodzie wykonywanym głównie przez facetów. Dlaczego? Bo po pierwsze już na studiach widzę, jakie to "inżyniery" je kończą - na ściągach, milionach poprawek, warunkach i nie chodząc na zajęcia - ale ostatecznie tytuł jest? Jest.
Dalej, jak już się jest tymi literkami mgr inż. w zawodzie raczej męskim, to kolegę zatrudnią wszędzie, nawet na pracy na hali jako operatora (z możliwością późniejszego awansu), a na cv kobiety nawet nie spojrzą. Mężczyźni mają o wiele więcej możliwości. Technolog, operator, asystent, inżynier procesu, konstruktor. Chyba, że jesteś superwygadaną, superzdolną kobietą z mnóstwem wakacyjnych praktyk - za praktyki może zerkną na cv.
Teraz po studiach cieszymy się, że na staż nas przyjęli - spośród kilkunastu innych kandydatów. I siedzimy po 8 godzin za 840 zł miesięcznie i cieszymy się, że mamy pracę, jakiś pieniążek i że leci doświadczenie zawodowe - i choć niezwiązane z kierunkiem studiów, to może jest to jakaś perspektywa na pracę w innej branży.
I portale typu prauj.pl, infopraca, goldenline - ogłoszeń niby mnóstwo, ale dla młodych... "minimum 3 lata doświadczenia w branży XYZ", "co najmniej rok doświadczenia na podobnym stanowisku".
Albo z drugiej strony - za wysokie kwalifikacje. Koleżanka w pewnym momencie przestała wpisywać studia, by ją przyjęli do sklepu. I też nie wzięli.
I myślę, i kombinuję jak tu się załapać do takiej pracy, w której będę zdobywała to doświadczenie potrzebne do tych "3 lat na podobnym stanowisku" i nijak mi się ma handlowiec do technologa produkcji czy chociażby laborantki. Nijak.
Bo lepiej przyjąć kogoś znajomego lub kogoś z polecenia, bez kwalifikacji i doświadczenia niż kogoś kto chociaż skończył studia na temat.
Chyba, że marzysz by zostać teleankieterem/ przedstawicielem handlowym/ sprzedawcą - tu można przebierać w ofertach, o tak!
Więc po co te studia?